Początkowo chcieliśmy się zatrzymać u tej samej rodziny, gdzie spała Natalia rok temu. Niestety okazało się, że nie mają wolnych miejsc w terminie, który nam pasował. Zaproponowali jednak sąsiadów, u których udało się znaleźć wolny pokój.
Zuberec nie jest dużym miastem. Jedna przelotowa droga, kilka mniejszych od niej odchodzących. Małe miasteczko ze swoim urokiem. Gdyby jeszcze nie Ci wszyscy Polacy, za którzych naprawdę było nam wstyd. Ale o tym później.
Okazało się, że nasza kwatera leży praktycznie w samym centrum miasteczka! Gospodyni wesoła, rozgadana i sympatyczna. Pokoik dostaliśmy na poddaszu (mieszkająć od urodzenia w blokowiskach cierpię na brak miekszania w pokojach-ze-skośnym-dachem) z aneksem kuchennym, łazienką i duża ilością drewnianego wystroju pokoju. Czego chcieć wiecęj?
W tym miejscu może parę słów o Polakach. Wszędobylskich w Zuberecu. Nie było miejsca w tym miasteczku, gdzie nie słyszałoby się polskiego języka. I szczerze mówiąc, nie cieszyło nas to... Większość Polaków, których spotkaliśmy w Zuberecu zachowywała się głośno, głośno i jeszcze raz głośno. Oraz chamsko. Przepychanki w sklepach, walka o miejsce w kolejce do kasy, gdzie stały tylko trzy osoby (!) i niemożność zrozumienia, dlaczego tutaj mówią w innym (mimo, że podobnym) języku. Takie zachowanie pewnie nie przeszkadzałoby mi w mieście, gdzie żyję od urodzenia. Ale tutaj, oczekiwaliśmy czegoś innego. Nie chcę krzywdząco uogólniać, ale gdy wchodziliśmy do sklepu znajdującego się na obrzeżach Zubereca, gdzie nie było Polaków tylko kręciło się kilku miejscowych panowała inna atmosfera. Atmosfera leniwych, letnich popołudniu, tak charakterystyczna tych małych miasteczek i wsi. Każdy postrzega rzeczywistość tak jak chce. To jest moje patrzenie na Zuberec, jednak myślę, że P. podziela je również...